Marek Darmas Marek Darmas
159
BLOG

Święte krowy, psy i koty

Marek Darmas Marek Darmas Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Gdy Penny Lally będzie odchodzić, jej ostatnim życzeniem będzie spocząć w grobie pomiędzy mężem i jej ulubionym koniem. W ten sposób 71-latka dołączy do John’y Lally i jej ukochanego kucyka o imieniu Super Sam. A wszyscy spoczną w malowniczej leśnej posiadłości  w południowo – zachodniej  Anglii. W jej rodzinnej kwaterze leży już kot o imieniu Blot, a także pies Alzatczyk o imieniu Muppet oraz kanarek Brian. Tu w Kornwalii, na 24.000 metrów kwadratowych znalazło wieczny spoczynek wśród drzew około 40 osób pochowanych wśród zwierząt. Teren jest własnością pani Lally, która prowadzi jedno spośród pięćdziesięciu istniejących w Anglii krematoriów i cmentarz. Interes kręci się dobrze, bo coraz więcej ludzi pragnie i po śmierci spoczywać w objęciach swoich ulubieńców. Na przykład w konkurencyjnym Penwith kremuje się dziś średnio 200 zwierząt tygodniowo. To dwa razy więcej, niż 10 lat wcześniej. Ceny są różne – od 42 funtów  za chomika do 187 funtów za sporego psa. Za pogrzebanie w całości konia (są zbyt duże, aby spalić je w krematorium) zapłacimy 900 funtów.

Pogrzeb człowieka to wydatek 1500 funtów.

- To nie było wcale  takie głupie, aby ruszyć z tym interesem w 1988 roku – mówi pani Lally i dodaje, że wpadła na ten pomysł, gdy zdała sobie sprawę z tego, że coraz więcej osób, tak jak ona z mężem, pragnie dozgonnej przyjaźni ze zwierzętami.

Prowadziła kiedyś z mężem gospodarstwo. Wydzieli z niego sześć akrów i powolutku ruszyli  z interesem urządzając psie pogrzeby, bądź rozsypując po polu prochy zdechłych kotów.

- Każdy kto tu przychodził i widział co robimy mówił znajomym o cmentarzu dla zwierząt. I tak, bez żadnej reklamy, rozkręciliśmy biznes. Mamy teraz wielu starych znajomych, którzy grzebią u nas swoje drugie, a nawet trzecie zwierzątko.

 Lally zyskali przezwisko „rodziców zwierząt”. Ale nie są oni wcale jakimś angielskim zjawiskiem. Krematoria, czy pochówek zwierząt na cmentarzu to dziś światowy przemysł.

W 2013 roku tylko w samych Stanach Zjednoczonych skremowano 1.460.000 zwierząt. Istnieją tam domy pogrzebowe dla czworonogów. Organizacja Two Hearts Loss (Dwa utracone serca) zatrudnia weterynarzy, psychologów i psychiatrów, którzy przygotowują zwierzęta i ludzi do trudnego momentu rozstania. Coleen Ellis, która uchodzi za eksperta w tej dziedzinie rozróżnia dwa rodzaje ludzi: „właścicieli zwierząt” i „rodziców zwierząt”.

- Moje stowarzyszenie nastawia się na pomoc tym, którzy w małym futrzaku widzą członka swojej rodziny mówi -  Zrobię więc wszystko, aby uszanować ich rodzinne uczucia i ich chęć wspólnego bycia razem. Jestem więc z nimi i bronię ich przed tymi, którzy mówią: ależ wy jesteście szaleni, przecież to był tylko pies, albo tylko kot.

Vivianne i Sarit Dhupa związali się z branżą po traumatycznym przeżyciu jakim była dla nich w 2004 roku strata 17-letniego kota.  Zwierzak zdechł w drodze do weterynarza, a oni nie mieli już siły, aby zabrać jego szczątki od chirurga. Ale kilka miesięcy później pani Dhupa wróciła do San Diego i spytała, gdzie jest kot. I wtedy okazało się, że jego szczątki użyźniły jakąś glebę, ale nie wiadomo gdzie.

- Co to znaczy „nie wiadomo gdzie jest mój kot” – byłam wściekła i załamana – mówi  42-letnia dziś Dhupa.

Aby więc innym oszczędzić podobne nieszczęścia małżonkowie postanowili  uruchomić  Peaceful Paws Pet Crematoriym „Krematorium Pod Spokojną Łapą”. Pracuje ono dziś z wydajnością 20.000 czworonogów rocznie, a klienci mogą wybierać najwymyślniejsze formy domowych urn w których spoczywają prochy ich ukochanych towarzyszy. Małżonkowie zrobili też krok dalej. Otworzyli bowiem  centrum o nazwie „Przejściowy Zwierzęcy Zachód Słońca”. Jest to hospicjum dla nieuleczalnie chorych zwierząt.

- Czworonogom zapewniamy tu bezbolesne, godne i jakościowo najlepsze warunki życia aż do końca, a ich właścicieli wspieramy emocjonalnie – mówi pani Dhupa – Nie przedłużamy tu na siłę życia, ani nie przyśpieszamy śmierci.  Naszym głównym celem jest przygotowanie rodziny do ostatecznego pożegnania.

Wracając do Wielkie Brytanii. 61-letnia Carole Mundy nabyła na obszarze Penwith Pat Crematorium działkę dla niej samej, jej męża oraz wszystkich kotów i psów. Odrębne działki zarezerwowała dla koni. Wszystko to kosztowało majątek .

- Chciałam znaleźć miejsce, gdzie mogłabym spocząć wśród swoich – mówi - Za życia ofiarowali mi oni oddaną, bezwarunkową miłość . Czemu miałabym nie zrewanżować się im po śmierci ?

/tłumaczenie na podstawie publikacji Helen Soteriou i Will Smale, BBC News, 21 maja 2015/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości